Klejnoty pana Bobber

Labirynt łamigłówek

Żeremie, w którym mieszkał stary pan Bobber, było nieduże, ale solidne. Stało na brzegu rzeki, która dzięki tamom rozlewała się tu szeroko. Woda płynęła leniwie, a na jej powierzchni, szczególnie w pobliżu tataraków, pojawiały się bąbelki. 
Detektyw Fretka podrapał się za uchem i podszedł do żeremia. Wyczuwał obecność innych gryzoni, mulisty zapach rzeki i jeszcze coś. Zwiędłe kwiaty? 
W dachu żeremia ziała dziura. Być może tędy właśnie wszedł włamywacz? A do tego porywacz, gdyż starszy pan Bobber zniknął. Tymczasem w otworze pojawiła się ozdobiona dwoma czarnymi paskami głowa aspiranta Borsuka. 
– Wstęp wzbroniony! – krzyknął Borsuk. – To miejsce zbrodni! 
– Czyli ktoś zginął? – zapytał Fretka. 
– Nie ujawniam wyników śledztwa!
Z dziury wyłonił się szpiczasty pyszczek komisarz Wiewióry. 
– A ten tu czego? 
– Wynajął mnie młody pan Bobber z małżonką… – zaczął wyjaśniać Fretka, ale komisarz przerwała mu nieuprzejmie.
– Nie potrzeba tu pomocy! Sprawa prawie rozwiązana! 
Fretka westchnął. Gdy młody pan Bobber z małżonką poprosili go o pomoc, wahał się, czy sprawę przyjąć. Wiedział, że czeka go starcie z leśną policją, która nieprzychylnie patrzyła na prywatnego detektywa z miasta. 
– Nie będę przeszkadzał. Poza tym chętnie przyjrzę się fachowcom przy pracy. 
Komisarz Wiewióra zmrużyła oczy. 
 


– Patrzeć można. Tylko nie ma na co. Sprawa rozwiązana!
– To był lissss… – wyszeptał aspira...

Pozostałe 80% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.

Sprawdź, co zyskasz, kupując prenumeratę.

Przypisy

    POZNAJ PUBLIKACJE Z NASZEJ KSIĘGARNI