Kolejny dzień w szkole. Kolejna lekcja, podczas której, zamiast
skupić się na tym, co mówi nauczyciel, ja już myślę o przerwie.
Dzwonek rozbrzmiewa mi w uszach. To zapowiedź mojego piekła. Wszyscy wybiegają z klasy i pędzą czym prędzej na boisko. Ja nie biegnę. Nie dlatego, że nie chcę. Bardzo bym chciał, ale nie ruszam się z miejsca.
– Szybciej, Jasiek!
– Dawaj, Franek!
Koledzy nawołują się i krzyczą jeden przez drugiego.
Mnie nikt nie woła. Bo i po co? I tak do niczego im się nie przydam. Nie stanę na bramce ani nie zagram w polu.
Czekam, aż wszyscy wybiegną. Zawsze jestem na boisku ostatni.
– Gotowy? – w klasie zjawia się woźny, jak co przerwę, i zadaje dokładnie to samo pytanie.
– No to jazda!
Łapie za rączki wózka i pcha mnie do wyjścia. Mógłbym sam, potrafię jeździć wózkiem, to żadna sztuka, ale na trasie są przeszkody. Mimo że moja sala znajduje się na parterze, to i tak mam do pokonania trzy schody, by wydostać się z budynku. A tego to akurat nie potrafię. Nie umiem latać, chociaż bardzo bym chciał. A jeszcze bardziej chciałbym być niewidzialny.
Woźny ustawia mnie w tym samym miejscu co zwykle, pod rozłożystym kasztanem.
– Tu ci będzie w sam raz. – uśmiecha się do mnie, klepie w ramię i odchodzi. – Do później, mistrzu! – rzuca jeszcze przez ramię.
Później to będzie koniec przerwy, kiedy będzie musiał po mnie przyjść i odtransportować mnie z powrotem do sali.
W zasięgu wzroku mam placyk, na którym dziewczyny grają w klasy oraz małe boisko zajęte przez chłopaków. Wszyscy biegają, krzyczą do siebie, śmieją się. Wyglądają na bardzo zadowolonych. Nic dziwnego. Teraz t...
Pozostałe 80% treści dostępne jest tylko dla Prenumeratorów.
Sprawdź, co zyskasz, kupując prenumeratę.